Jestem twój

Data:

Film Mariusza Grzegorzka uważanego za jednego z najoryginalniejszych polskich reżyserów teatralnych pokazywany na wielu festiwalach (m.in. Gdynia 2009 i ENH 2010) chwalony przez krytykę i wielu widzów wydaje się być lekturą obowiązkową. W pierwszym ujęciu kamery pokazywanym jakby okiem krótkowidza z wysoce rozmazaną ostrością jawi się jakaś brunatna masa poruszająca się w rytm jakiś buczących dźwięków. Stopniowe wyostrzenie obrazu ujawnia rój pszczół na plastrze miodu. Nie jest to widok radosnych pszczółek z filmu edukacyjnego dla dzieci, przypomina raczej widok śmiercionośnych pszczół amerykańskich lub szerszeni gotowych do nagłego ataku. Barwy są brudne, buczenie jest ponure. W kolejnych scenach widać jakieś postacie: młodego mężczyznę o niezbyt ciekawej aparycji (jak z piosenki "Sing Sing ma koleżków trzech, takich spotkać na ulicy to jest pech") głośno dobijającego się do drzwi w jakimś budynku blokowiska, dentystkę podczas pracy w firmie stomatologicznej, dojrzałego garniaka oferującego podwiezienie swoim Mercedesem dziewczynie zbierającej z ziemi zeszyty porozsypywane z torby w trakcie biegnięcia w stronę autobusu itd. Taki początek wróży niezłe kino obiecując widzowi połączenie wielu wątków na kształt puzzli, może w stylu dobrego kryminału. Ten początek stanowi zdecydowanie najlepszą część filmu, potem wszystko idzie po równi pochyłej w dół, a z kryminału zostaje jedynie kryminalista - ten dobijający się wcześniej do drzwi, trochę demoniczny, trochę uwodzicielski, trochę agresywny, trochę naiwny i słaby.


Roma Gąsiorowska, kadr z filmu “Jestem twój”, reż. Mariusz Grzegorzek

Temat filmu wydaje się być interesujący. Młoda dentystka Marta po kłótni i rozstaniu z mężem Jackiem -bogatym biznesmenem wdaje się w przypadkowy romans z kryminalistą Arturem pracującym na jej strzeżonym osiedlu jako ochroniarz, nieświadomie(?) prowokuje go do gwałtu i zachodzi z nim w ciążę. Ten ciekawy temat zostaje następnie rozłożony przez błędy scenariusza wynikające prawdopodobnie z wzorowania się na oryginalnej sztuce teatralnej kanadyjskiej autorki Judith Thompson i braku własnych pomysłów reżysera na jego rozwinięcie. Ponadto pomieszanie konwencji filmu wielowątkowego ze sztuką teatralną daje kiepski efekt, pozostawienie samej konwencji sztuki teatralnej nie raziłoby naiwnością wielu scen i uwiarygodniłoby okresami niezłe dialogi (poza wpadkami typu "Pamiętasz jak kroiliśmy razem sałatkę? Co wtedy czułeś?") - w teatrze kryminalista może mówić językiem aktora, w filmie powinien raczej mówić językiem kryminalisty. Z tego powodu przyznanie nagrody w Gdyni dla Doroty Kolak grającej Irenę - matkę Artura nie jest dobrą decyzją, portret psychologiczny postaci oddany jest świetnie, sposób wysławiania nie przypomina jednak kobiety z nizin społecznych (jeśli ktoś z aktorów zasługuje na wyróżnienie to raczej grająca Martę Małgorzata Buczkowska-Szlenkier). Może to zabieg celowy? Reżyser zdaje się okresowo dystansować od swojego dzieła np. gdy Marta i Jacek powtórnie się schodzą przeczy to wszelkiej logice i zakrawa na kicz w stylu hollywoodzkiej "Dynastii", wtedy siostra Marty Alicja pyta o to z ekranu, jakby wyprzedzając pytanie widza. Ale ten dystans autora od opowieści niczego nowego nie wnosi i nie likwiduje innych nieścisłości i absurdów. Takich przez cały film ogląda się całe mnóstwo. Marta w pracy mimo pozornego profesjonalizmu nie radzi sobie z leczeniem dzieci i nie stosuje znieczulenia do bolesnych zabiegów na zębach - czy taka młoda dentystka bez prywatnego gabinetu jest w stanie kupić i utrzymać olbrzymią piękną willę z basenem na strzeżonym osiedlu? Jeśli to Jacek jest właścicielem willi,to po rozstaniu z partnerką nie wyniósłby się z domu bez słowa. Czy facet po 10-letniej odsiadce w więzieniu za pobicie ze skutkiem śmiertelnym zostałby zatrudniony jako ochroniarz na ekskluzywnym osiedlu? Czy sąd może sądzić sprawę uznania ojcostwa/macierzyństwa przed urodzeniem dziecka na dodatek charytatywnie i bez wyciągania konsekwencji za składanie fałszywych zeznań? Czy absolwentka stomatologii dzwoniłaby do apteki z pytaniem o znaczenie dwóch kresek na teście ciążowym nie posiadając wiedzy o fizjologii rozrodu i objawach porodu? Po kolejnych bzdurach tego typu nie dziwi porwanie ze szpitala położniczego noworodka wyglądającego na zbliżeniach na niemowlaka około trzeciego miesiąca życia.

"Jestem twój" porównywany jest przez krytyków do filmów Hasa i Bergmana, chwalony za mistrzowskie wykorzystanie groteski i ukazanie ludzi manipulujących sobą. Dla mnie przypomina bardziej brazylijską lub hollywoodzką telenowelę. W wielu filmach w historii kina ukazywano ludzi zagubionych, samotnych, mających trudności z akceptacją swoich ról społecznych. Ten film jest jak pokazywane w nim wielokrotnie serduszko-wisiorek. To pozornie atrakcyjny gadżet w rzeczywistości pobłyskujący sztucznym jarmarcznym złotem.

Zwiastun:

Mnie od tego filmu odstraszył trailer - sceny a la telenowela z adekwatną muzyką pomieszane z brutalnymi niebiesko-szarymi ujęciami i histerycznymi wrzaskami typu "Zgwałciłeś ją". Nawet późniejsze przychylne recenzje nie zdołały mnie przekonać, że warto się wybrać do kina.

Szkoda, szkoda, bo uważam, że to naprawdę kawałek mocnego, wyrazistego do bólu kina, tylko trzeba mocno wejść w jego stylistykę i ją zaakceptować, film jest niesamowicie przewrotny, uważam, że ta teatralna, balansująca na granicy groteski, podrasowana do granic wyrazistość bohaterów jest olbrzymim plusem filmu Grzegorzka, tam buzują emocje. Nic ich nie powstrzyma, bzyczą natrętnie jak ukazany nie bez przyczyny na początku filmu rój pszczół. Tak samo niemiłosiernie drażnią. Przejaskrawione, pretensjonalne tym bardziej, że większość scen kręcono w konwencji jeden na jeden. Nie jestem zwolenniczką telenowel, ba nawet seriali nie oglądam. Na pewno film nie trafia do każdego, niektórzy mogą go odbierać powierzchownie jako telenowelowy nurt, jestem jednak przekonana, że taka stylistyka to zabieg celowy. Mamy pomieszanie gatunków, przyznam, że wyszłam z kina zauroczona, z mnóstwem przemyśleń i dotąd ciepło wspominam ten film. Za to, że mną solidnie wstrząsnął, sprowokował pytania. Albo się go pokocha albo znienawidzi. Można go odebrać jako totalny gniot i w poczuciu gniewu opuścić kino, a można dostrzec znakomite studium relacji międzyludzkich, zagubienie, potrzebę bliskości i jednocześnie odrzucenia, skrywane pod pozorami normalności fobie i lęki, które w pewnej chwili mają przełożenie na dokonywane wybory. Na pewno warto obejrzeć, zwłaszcza, że na tle innych jest mocno nietuzinkowy. A Wks widzę, że koniecznie chciał go podciągnąć pod jakąś konwencję, a to kryminał, a to dialogi nienaturalne ( tak, to była groteska ludzkich zachowań, obsadzenie Romy w niezawodnej dla niej stylistyce jest chyba tego ewidentnym przykładem, nawet bandzior jest miękki jak dziecko, jak serduszko, jak sceny z "cukierkowego" katalogu) cała otoczka była tak umowna, że Twoje pytania nie przyszły mi wcale do głowy, bo od początku jesteśmy wrzuceni na głęboką wodę uniwersalnej historii i skupiałam się na relacjach międzyludzkich, ale co kto lubi :) Sama fabuła jest banalna. Mamy za to świetne, znakomicie sportretowane zwierciadło ludzkich obsesji, pragnień, lęków, kompleksów, główna bohaterka zakłada wciąż maski, a przy tym brak jakiegokolwiek zaszufladkowania. Również forma jest fragmentaryczna, sceny wystrzeliwują niczym fajerwerki i szybko gasną. A nazwać błędem scenariusza wzorowanie się na sztuce Judith to jednak troszkę zbyt wiele :))) I Kolak była znakomita, to chyba rola jej życia. Takie tam moje uwagi :)

Obejrzałem ten film dopiero teraz. Moja opinia jest gdzieś tak pomiędzy zdaniem @wks i @Pilotka. Ten film to przykład gatunku, który nazwałbym kinem histerycznym, skupiającym się na emocjach, wręcz szukającym scen ekstremalnych. Mi to nie przeszkadza, nawet mi się podoba, bo jest to kino oryginalne i konsekwentne w tym co robi. Do brazylijskiego serialu jest podobny tylko pozornie; co do istoty różni się od niego diametralnie, właśnie w tym że skupia się na emocjach, a nie na bzdurnych koligacjach, kto z kim itd.
Ale ma też niestety wady. Poza pewnymi bzdurami scenariuszowymi, które poruszył wks, myślę że największą wadą tego filmu jest zbyt duża liczba wątków, które porusza równocześnie. Poza tym głównym, czyli historii ciąży, mamy tu jeszcze wątki:
1) wewnętrznej bestii Marty (ciekawy, ale zupełnie zgubiony po pewnym czasie)
2) potrzeby miłości ze strony Ali
3) relacji Ali z ojcem (ledwie zarysowany)
4) relacji Marty z matką (pojawiający się niespodziewanie na koniec)
5) upokorzenia ze strony "lepszych" odczuwanego przez "gorszą" matkę Artura
6) dorastania Artura do roli ojca
7) dorastania Marty do roli matki
8) no i jeszcze Jacka, który właściwie nie wiadomo czego chce
Po prostu za dużo tego, jak na jeden film.
Co do aktorstwa, to Dorota Kolak jest świetna i kompletnie nie zgadzam się z wksem. Stworzyła znakomitą i bardzo wiarygodną postać. Roma Gąsiorowska gra jak zwykle Romę Gąsiorowską i choć lubię tę postać, to chciałbym kiedyś mieć okazję się przekonać, czy Roma potrafi w ogóle zagrać jakąś inną. Z kolei najsłabszym ogniwem w filmie jest Jacek (Ireneusz Czop). Kompletnie nie wiadomo o co chodzi jego postaci, a jego gra zagubienia (przewracanie oczami w lewo i prawo, pojawiające się w filmie chyba z 3 razy) budzi uśmiech politowania.

Dodaj komentarz